Wszechświat jest ułożony i skonstruowany tak, że nikt NIGDY nie zgłębi jego wszystkich tajemnic. Dlatego, aby odzwierciedlić zasady panujące we wszechświecie ludzie, duchowni, naukowcy, folklor ludowy podaje przybliżony obraz Boga, ludzi i zjawisk. Przy czym,
najbliżej prawdy jak zawsze okazuje się być folklor ludowy. Folklor ludowy stwierdza bowiem, że każda rodzina, każda miejscowość, kraj, naród posiada swoje ciekawostki, tajemnice, wierzenia etc. Mój rodzinny Boronów również. Poznajmy więc tajemnice, z których dopiero teraz niektóre postaram się wyjaśnić, gdyż do niedawna nikt na ziemi nie posiadał wiedzy, aby móc wyjaśnić pewne zjawiska czy zdarzenia. Poznaj historię moich przodków i czasem mroczne legendy Boronowa.
POŁOŻENIE I POWSTANIE GMINY BORONÓW

Herbem miejscowości są brony oraz wizerunek kościoła - zabytku klasy zerowej.
Nazwa Boronów pochodzi wg różnych wersji od brony, czego wyrazem (ale
nie dowodem) jest obecny herb Gminy Boronów. Inne wersje podają, że od lasów, borów bądź też od nazwiska Boroń lub Boronowski - który był jednym z właścicieli Boronowa. W kronikach parafialnych Boronów pisany jest na odmienny sposób:
Borunow, Bornów, Boronow. Moje osobiste zdanie jest takie, że ja jestem zwolennikiem doszukiwania się prawdy, logiki i tradycji. Dlatego do dzisiaj nie jestem w stanie pojąć, jak radni Naszej gminy mogli zaakceptować w herbie brony - skoro same dawne nazwy w żaden sposób nie odzwierciedlały tego narzędzia rolniczego. Moim zdaniem nazwa Boronów pochodzi rzeczywiście albo od nazwiska Boronowski, albo od lasów. Uważam tak dlatego, że gdyby w kronikach pojawiły się przesłanki, można by to uznać za konsystentne. Natomiast spójrzmy: BORU-Now, BOR-nów, BORO-now. Czy te nazwy nie wskazują, że tutaj ludzie osiedlili się między nowymi borami? Albo że okolice były słynne z nowo powstałych lub pięknych borów (czyli lasów)?
No gdzież u licha logika?!? Rozumiem w herbie symbol kościoła, ponieważ zbudowany w 1611 roku na trwale wpisany jest w kulturowość i religijność mieszkańców oraz jest wizytówką architektoniczną Boronowa. Niestety,
socjologicznie, Boronów to dzisiaj takie małe odzwierciedlenie Polski. Taki mały koszmar, który mam nadzieję kiedyś przeminie.
Wieś Boronów leży w południowej Polsce, na krańcach Górnego Śląska (w jego północnej części, na terenie powiatu Lublinieckiego, wchodzącym w skład Śląska Białego). W skład obecnej Gminy Boronów wchodzą również przysiółki sołectwa: Doły, Cielec, Sitki, Dębowa Góra, Hucisko, Grojec, Mzyki i Szklana Huta, Zumpy, (od nazwy "sumpen", czyli bagna). Ponieważ przez Boronów przepływają dwie rzeki: Leńca i Liswarta (dorzecze Warty) przez wieki wyżłobiły nieckę, w której osadzona jest główna wieś Boronów. Jedynie Zumpy, Cielec, Sitki i Szklana Huta znajdują się ponad poziomem morza. Główna część Boronowa dzieli się na 3 dzielnice:
Siodłoki, Hajduki-Zamoście oraz tam, gdzie ja mieszkam,
Piasek. Tylna część Piasku i jej wylot w kierunku Zumpów nazywana jest przez mieszkańców Kokoska lub Kokoszka.
Pierwsze wzmianki o Boronowie pochodzą z około 1341 roku z dokumentu Kazimierza Wielkiego, dotyczącego regulacji granicznych. Jednak wykopaliska archeologiczne świadczą, iż życie tutaj toczyło się znacznie wcześniej. Boronów przechodził z rąk do rąk: w roku 1358 wieś otrzymał rycerz Marbot, później do roku 1532 Boronów znajduje się w rękach piastów opolskich - następnie wieś należy do rodu Dzierżanowskich. XVIII w. to symbol panowania pruskiego - wieś w 1805 roku przechodzi pod panowanie rodu książęcego Hohenlohe (czyt. ho/eynluły/e - przy czym znak: / oznacza, że pomiędzy literami należy wypośrodkować wymowę, np: zamiast wyraźnego "o" lub "e" - należy wypośrodkować między nimi i będzie to brzmiało mniej więcej "hułynlułe" - choć zapis nie jest precyzyjny). Książę Hohenlohe jest również właścicielem włości Koszęcina, Tworoga - za jego panowania nasz region się mocno rozrósł. Ostatni włodarz z rodu książęcego, Karol Gottfryd zu Hohenlohe-Ingelfingen pasjonował się leśnictwem, przyrodą i zwierzętami.
Fot. Ostatni właściciel Koszęcina i okolic książę
Karol Gottfryd zu Hohenlohe-Ingelfingen. Zdjęcie z książki Pana Jana Myrcika.
Kliknij, aby powiększyć. <<<

Rys. Mapka Boronowa wraz z zaznaczonymi dzielnicami.
Poszczególne nazwy dzielnic (Hucisko, Szklana Huta, Smolny Piec) nawiązują do tradycji i miejsc, w których dawniej wyrabiano poszczególne dobra: Hucisko i Szklana Huta nawiązywały do tradycji związanych ze szkłem, natomiast Podhuta to dawna kuźnia wraz z przylegającymi do niej domostwami jej pracowników. Smolny Piec referuje do dzielnicy, w której wyrabiano węgiel drzewny i smołę konieczne do pracy w kuźni (węgiel).
Kilka gospodarstw i rejonów Boronowa nosi nazwy od nazwiska swoich właścicieli: Przykutowe, Pietruszkowe, Brysiowe. Dawne nazwisko Brysh (czyli niemieckie) zostało spolszczone na Bryś. Smutne jest, że właśnie Państwo Brysiowie zostali zmasakrowani intelektualnie i materialnie przez komunistyczne władze PRL Zrobiono z nich nieuków, idiotów (chociaż dzisiaj staruszka, Pani Bryś uczyła się podobno wybitnie i miała bardzo dobre wyniki w szkole) i
odebrano im majątki (pola, łąki) stawiając na tym terenie Szkołę Podstawową im. Manifestu Lipcowego (obecnie im. unii europejskiej) nie dając praktycznie nic w zamian. Dzisiaj to upadłe gospodarstwo jest monumentem najgorszej zbrodni XX w. - komunizmu.

Fot. Obecnie podupadłe gospodarstwo Państwa Brysh (Bryś).
Kliknij, aby powiększyć.^^^

Fot. Pani Bryś wraz z bratem (jeśli mnie pamięć nie myli).
Kliknij, aby powiększyć.^^^
Totalizm stwierdza, że tego typu krzywdy muszą wyjść na jaw i że każdy, kto jest odpowiedzialny sformowanie tych krzywd, powinien przyznać się i przeprosić oraz naprawić możliwie tyle szkód ile tylko jest w stanie. Dlatego też oficjalnie intelektem, który skrzywdził takich ludzi jak Brysiowie jest Polska. Jak więc powinni postąpić oficjele państwowi? Totalizm uczy, aby cokolwiek czynić, nie krzywdzić żadnej z zainteresowanych stron. Dlatego też Prezydent i Premier (w wyniku ingerencji włodarzy gminy) powinni wystosować pismo z przeprosinami za krzywdy doznane przez Państwa Bryś, nazwiska osób, które skrzywdziły tych ludzi powinny być ujawnione, rekompensata za poniesione straty powinna być ADEKWATNA do terenów, z których PRL okradła tych (i wielu innych) ludzi. Informacja o przeprosinach oraz prawda o takiej jak ta historii powinna się ukazać w lokalnych i powiatowych mediach - oraz metody, za pomocą jakich walczono z moralnie postępującymi mieszkańcami za pomocą Esbecko-mafijnych metod rodem z komunistycznej Rosji - rozgrabić, co lepsze kawałki, z ludzi zrobić bandytów - a jeśli się zbyt mocno buntują - to ich wsadzić do wariatkowa. Co prawda dzisiaj wielu mieszkańców nie traktuje poważnie bezustannego skłócenia prawowitych właścicieli gruntów z administracją Polską, jednak wystarczy się tylko wczuć w ludzi, którzy zostali oszukani i wykpieni - a wtedy chyba ci, którzy bagatelizują tego typu rzeczy może wreszcie zrozumieją, że my wszyscy ponosimy odpowiedzialność i skutki takich działań.
Zamiast więc zastanawiać się po co ja opisuję tego typu wydarzenia, lepiej się zastanów, co zrobić, aby ich więcej nie było. Jak TY możesz dopomóc ludziom skrzywdzonym (w obojętnie jaki sposób zostali oni skrzywdzeni)
Anglicy mają powiedzenie "The Good die young" - czyli, że
dobroć umiera młodo. My zaś, znamy powiedzenie "Licho złego nie weźmie". Zastanówmy się, czemu tak jest, że zazwyczaj ktoś, kto zapowiada się wyjątkowo moralnie, dobrze i prawowicie albo ginie śmiercią tragiczną albo umiera zapomniany gdzieś na uboczu społeczności. Z kolei Nasze powiedzenie, że kogoś złego diabły nie uprowadzą, jest właśnie spowodowane tym, że te starożytne diabły to istoty, które dzisiaj w wyniku podniesienia wiedzy nazywamy ufonautami! To właśnie IM zależy tak bardzo na tym, aby ludzie dobrzy zostali nie zauważeni - jak np. Bruce Lee, który wraz ze wzrostem swojej wiedzy o otaczającym świecie z łobuziaka stopniowo przekształca się w człowieka o niezwykle wyostrzonych moralnych zmysłach a jego słowa trafiają bez pudła w sedno sprawy. UFOnauci od wieków pilnują, aby to niemoralne zachowania, niemoralne trendy i ludzie odznaczający się wyrafinowanym złem byli na piedestale (to dlatego właśnie "licho złego nie weźmie") bo ludzie źli spychają w mroki cywilizację - co daje możliwość nieustannego okupowania ludzkości. Zapewne zastanawiacie się, czy ja aby nie przesadzam z tymi ufolami? Zastanów się, dlaczego cała Rodzina Kennedy'ch została wymordowana? Dlaczego nikt w szkole nie uczy o Mahatmie Ghandim? Kto strzelał do Martina Lutera Kinga? Kto asystował przy zamordowaniu Jezusa? Dlaczego śmierć Bruce'a Lee jest owiana tajemnicą i dlaczego oficjalną przyczyną śmierci jest śmierć naturalna, chociaż ciało Bruce'a Lee było tak niezwykle wyćwiczone, że jego lekarz przebadawszy go w wieku ok. 32 lat stwierdził, że "ma ciało 18-latka"?
Pytanie, które mogą Państwo sobie zadawać brzmi: skąd tyle zła na ziemi? Odpowiedź znajduje się na stronie
evil_pl >>>
Kolejne pytanie, które może się nasunąć po powyższej lekturze brzmi: jak wyjść z tej matni zła? Czy są jakieś receptury lub przesłanki, dzięki którym możemy sprowadzić dobro na ziemię i żyć w otoczeniu moralnych praw?
Poznaj totaliztyczne recepty na lepszy świat >>>
KOŚCIÓŁ W BORONOWIE
Status parafii Boronów otrzymał w 1868 roku pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej, jednakże sam kościół powstał już w 1611, a więc w 2011 roku będzie 400-lecie Naszego kościoła. Jest on zabytkiem klasy zerowej, został zbudowany całkowicie z drewna i bez użycia ani jednego gwoździa (po to, by materiał na złączeniach pracował wspólnie). Kilka lat temu wieżę kościoła wyremontowano, ale z użyciem prawdopodobnie dzisiejszych gwoździ, co spowoduje szybszą potrzebę remontu tej wieży. Konstrukcja kościoła jest oparta o technologię krzyża greckiego i jest to pierwsza konstrukcja tego typu na Górnym Śląsku. Jednak prawda jest taka, że ów krzyż grecki został z kolei zbudowany o obserwacje starożytnych "diabłów" (czyli ufonautów) i ich komór oscylacyjnych drugiej generacji (a ściślej konfiguracji krzyżowej). Model takiej konstrukcji zaprezentowany jest poniżej.

Rys. Model "konfiguracji krzyżowej" pędników (komór oscylacyjnych) II generacji, czyli wehikułów telekinetycznych. Zauważ, że komory te są ośmioboczne - a nie czteroboczne, jak w przypadku komór I generacji.
Poniżej na rysunku widzimy konfigurację krzyżową komór I generacji. Idea połączenia komór oscylacyjnych (pędników) i przyłączenie ścianki-do-ścianki powoduje, że z kilku komór otrzymujemy praktycznie pełnoprawny pojazd, zdolny do sterowania i zmieniania kierunku lotu.

Rys. Konfiguracja krzyżowa I generacji oraz przebieg linii sił pola magnetycznego pomiędzy pędnikami.
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat tych konstrukcji, poczytaj na
źródłowej stronie magnokraftu >>>
Aby dowiedzieć się więcej, co to takiego komora oscylacyjna, zapoznaj się ze stroną
komora oscylacyjna >>>

Fot. Boczne zdjęcie kościoła w Boronowie (od strony babnika i cmentarza).
Jedną z atrakcji naszego kościółka są
feretrony, czyli niespotykane prawie nigdzie w Polsce
dwustronne płaskorzeźby (wyrzeźbione w drewnie), zatknięte na długich drzewcach (tyczkach).
Moim marzeniem jest, aby kiedyś zobaczyć choć
część Boronowa taką, jaka była przed wiekami, kiedy niemal dookoła
kościoła był olbrzymi staw oraz odbudować kilka starych chat i
zachować tradycję i jedność Ślązaków. Wtedy też, gdybym miał
pieniądze i możliwości, odbudowałbym ciek wodny dookoła kościoła,
jak to było dawniej, zalesiłbym go tak, jak było dawniej, zapewne
kępkami trawy i niewielkimi wysepkami ale przede wszystkim byłby to
świetny park rozrywki z możliwością kąpieli dla naszych pociech. A
dookoła zbudowałbym tawernę w stylu staro-boronowskim oraz muzeum starodawnego życia Naszych przodków - oczywiście tawerna nie byłyby siedliskiem pijaczków, tylko turystów i
tych mieszkańców Boronowa, którzy zasłużyli na to, by się w nich
gościć.
Za kościołem zaś odbudowałbym dawny młyn, gdzie
Nasze dzieci i turyści uczyliby się jak się dawniej "melało".
Legenda o krzyżu w boronowskim kościele i końcu świata
Wszyscy chyba znamy historię mistyka i stygmatyka
ojca Pio z małej wioski Pietrelciny (a później San Giovanni Rotondo) we Włoszech. Legenda głosi, że ojca Pio odwiedziło dwóch boronowskich żołnierzy, którym o. Pio powiedział, że kiedy Jezus na naszym krzyżu w kościele zamknie oczy (a ma je dzisiaj już tylko trochę otwarte) nastąpi koniec świata (lub ciężkie czasy dla Boronowa). W 2005 roku zmarł były wikariusz naszej parafii, Dariusz Bienia, który osobiście mi opowiadał, że w kronice parafialnej jest zdjęcie tego samego krzyża sprzed II wojny światowej i na owym zdjęciu widać Jezusa z szeroko otwartymi oczami.
W starszych podaniach mówi się, że córka właścicieli Boronowa odzyskała życie po przyniesieniu do kościoła lub też pod samym krzyżem. W dalszej części podania podobno parafianie przenieśli ów krzyż na miejsce centralne w kościele, ale
nocą krzyż sam powrócił na swoje stare miejsce, na kraty. Jeśli Państwo się teraz uśmiechnęli na wieść o samoistnym powrocie krzyża na swoje "ulubione" miejsce to muszę zachwiać Waszymi starymi i naiwnymi przyzwyczajeniami w stylu "a bo nikt mnie tego nie uczył, więc nie istnieje".
Na całym świecie istnieją w różnych kulturach opowieści TEGO SAMEGO typu, czyli, że jakaś rzecz uważana za świętą przez wiernych, nabywa właściwości mobilnych i powraca na miejsce pomimo czasem aż kilkukrotnego jej przesuwania. Takim kamieniem jest
kamień spod Atiamuri w Nowej Zelandii, który stwarza zagrożenie dla ruchu, ale pomimo odsunięcia go od krawędzi asfaltu powraca on na swoje miejsce.

Fot. Prof. Jan Pająk przy kamieniu, do którego zanoszą modły Maorysi i który spełnia ich życzenia oraz leczy z chorób. Kamień ten podobno wędruje a także kształt otworu również się zmienia.
Ja sam odczuwam czasem dziwne emocje spoglądając na krzyż w boronowskim kościele. Ale tylko, kiedy spoglądam na Jezusa, nie zaś na żaden inny obraz czy obiekt w moim kościele. Widocznie krzyż ten był kiedyś przedmiotem wielkiego kultu i został "naładowany" ponadprogowymi ładunkami uczuciowymi, które wyzwalane są w stanie czasem nawet leczyć bądź też czynić cuda. Cały problem w tym, że jeśli wierni przestaną modlić się do jakiegoś obiektu, z czasem zatraca on swoje właściwości.
Aby dowiedzieć się więcej o kamieniu z Atiamura poczytaj o
ciekawostkach Nowej Zelandii >>> (patrz punkt 9)
MIESZKAŃCY BORONOWA
Większość mieszkańców Boronowa to ludzie zamieszkujący teren Górnego Śląska od pokoleń, którzy są z pokoleń na pokolenia Ślązakami. Większość mieszkańców Boronowa ma korzenie Niemieckie, Czeskie,
Śląskie a także prawdopodobnie węgierskie. Mieszkańcy w większości posługują się
językiem śląskim z naleciałościami z języka niemieckiego. Część mieszkańców po II wojnie światowej napłynęła z kresów wschodnich - wyraźnie widoczna jest u nich kulturowość i mentalność wschodnia - chociaż niektórzy próbują posługiwać się
mową śląską. W większości pracownicy byłych PGR-ów to przyjezdni właśnie ze Wschodu bądź centralnej Polski, gdzie bieda i trudy codziennej egzystencji zmusiły ich do wyjazdu "za chlebem". Przykładem nazwisk
typowo śląskich (mieszaniny Ślązaków, Niemców i Czechów) są: Myrcik (spolszczone przez Polaków-komunistów na: MyrCZik), Hubalek, Matjeka, Brol, Bula (dawniej: Buła), Smol, Durczok, Hanulok, Fogiel (od niemieckiego: Vogel, czyli ptak) etc.
Różnice językowe najlepiej humorystycznie uchwycił mój kolega, który tłumacząc swojemu wykładowcy, dlaczego pochodzi "z zagranicy" powiedział: "Widzi Pan. Pięć metrów
przed granicą, jedzie "pan na rowerze". Pięć metrów
za granicą jedzie "chop na kole..."
Różnice kulturowe chyba najwymowniej ujmują statystyki kryminalne. Dodam, że na korzyść Ślązaków.
Ciekawe, czy dawniej mieszkańcy też posiadali wśród siebie różnych oryginalnych mieszkańców, tak jak np. słynna "marzatka", która wszystko zbierała i wszędzie - po co jej były te wszystkie bibeloty, które napotkała, nie wiadomo - ale zbierała. Szkoda, że wraz ze starszym pokoleniem odchodzi niezapomniany zapach dzieciństwa i starego śląska oraz naszej kulturowości, że legendy i podania już nie są przedmiotem rozmów rodzinnych, jak np. licznie powtarzane do niedawna podania o "duchach na Ryzim" (mówi się też "Ryzio"), czyli tajemniczym dole za Zumpami, gdzie wg legend straszą diabły i duchy. Całkiem zresztą niedawno słyszałem historię, że komuś motocykl odmówił posłuszeństwa i właśnie tam mężczyzna zobaczył tajemniczą postać.
Zapoznałem się też z legendą o chłopie, który szedł w kierunku Koszęcina do pracy (lub też wracał z pracy) a na którego to zaczaiło się dwóch zbójów. Kiedy chłop miał dojść do punktu w którym owi zbójcy zaplanowali rabunek, nagle jak spod ziemi wyrośli bracia zakonni i oddzielili zbójców od niedoszłej ofiary i tak długo ich niekończący się kondukt szedł, aż zbójcy zrezygnowali z napadu, tak wiarygodna była wizja owych braciszków zakonnych.

Fot. Takie tabliczki musieli nosić polscy mieszkańcy Śląska, którzy odważyli się mówić po polsku - "mówiłem po polsku" przy wizerunku osła.
Kliknij, aby powiększyć zdjęcie <<<
Zauważcie, że ani polacy, ani Niemcy, NIGDY nie chcieli zaakceptować i zrozumieć odrębności kulturowej Schlohnsoków, Niemcy nas germanizowali, polacy zaś, polonizowali i "ugaralawiali" - czyli siłą i propoagandą zakrojoną na olbrzymią skalę przymuszali do mówienia po polsku, zabraniając w szkole i urzędach mówić mową Schlohnskom. Dzisiaj
strach przed mówieniem po Schlohnsku w Naszej Ojczyźnie (Schlohnsku) jest tak zakorzeniony wśród ludzi, że jego ogrom wprost przeraża. Kaszubi mówią po Kaszebszcze, Górali po Góralsku, Szlonsoki po Szlunsku.
Szlus!

Fot. Kamienna kapliczka w kształcie pnia dębu pomiędzy Boronowem a Koszęcinem. Podanie mówi, że ktoś z dworu księcia Hohenlohe ścigał się na koniu o to, kto dojedzie pierwszy do Koszęcina, wypadł z niego i poniósł śmierć na miejscu. Niektóre podania mówią, że było to dwóch młodzianów - książęta Hohenlohe.
Uzupełniono: 08 październik 2007
A konkretniej było tak: Jest XIX wiek. Książę Hohenlohe i jego leśniczy, Preur (czyt.: pryjer) założyli się, który z nich dojedzie na koniu szybciej z Boronowa do Koszęcina. Książę pojechał inną trasą, pechowy leśniczy tą, która jest do dzisiaj. W pewnym momencie na drodze widzimy krzyż. To właśnie tam, koń zrzucił (bądź sam niefortunnie wypadł) z siedzenia leśniczego, który zahaczył nogą o strzemię i uderzył o ziemię, koń zaciągnął leśniczego właśnie tam, gdzie jest owa kamienna kapliczka. Koń przybiegł do stajni sam, wtedy poczęto poszukiwania pechowego jeźdźca.
Nasi przodkowie żyli w trudnych czasach. Mój ojciec opowiadał, jak mama jego dziadka (żyjąca około 1850 roku) aby wyżywić rodzinę do ziarna dodawała perz (po śląsku "pyrz"), czyli niezbyt smaczny polny chwast. Mielili perz razem ze zbożem, żeby masy do wyrobienia chleba było więcej.
Legendy podają również istnienie Utopców, wodnika i ich córek - które to córki mogły sobie balować w boronowskiej karczmie do północy, ale nie dłużej. Kiedyś się zapomniały i zostały dłużej - nazajutrz na powierzchni stawu koło kościoła pojawiła się krwawa piana. Utopiec wraz z córkami miał mieszkać właśnie w tym stawie. Ciekawe, że utopce generalnie są brzydkie i małe (jak to stwierdza folklor ludowy). Na dodatek z jakichś powodów każą wracać swoim córkom przed północą. Gdyby jednak Czytelnik znał
mentalność ufonautów, doskonale by wiedział, że w ogóle godzina "duchów" czyli około 24 w nocy to akurat godzina aktywności ufonautów.
ŚWIAT, KTÓRY ODCHODZI
- zabawy mojego dzieciństwa
Dożynki. Boronów to wieś z rolniczymi tradycjami, dlatego też dzięki Bogu jeszcze zachowane są tradycje dożynkowe - po około II połowie sierpnia rolnicy organizują zabawę, na której dziękują symbolicznie za to, co dała im Matka-Ziemia. Uroczystość zaczyna się odświętną mszą w Naszym pięknym kościele, po czym przenosi się do centrum Boronowa, gdzie mieszkańcy umilają sobie zabawę różnymi konkursami, zabawami. Zabawę poprzedza wprowadzony od kilku lat korowód rolniczych pojazdów (starych, przyozdobionych wozów, kombajnów, traktorów, maszyn).
Śmigus-dyngus. Na szczęście u Nas zachowała się jeszcze tradycja lanego poniedziałku wielkanocnego i jeszcze niejedna panna wraca do domu mokra od stóp do głów. Cieszy mnie to, że jeszcze dzisiejsza młodzież kultywuje tradycje i zachowała chociaż ten zwyczaj. Nie umiem jednak zrozumieć "miastowych damulek", które na każdym niemal kroku wyśmiewają i potępiają styl życia na wsi (ale zawsze ten, kto coś wyśmiewa tego nie zakosztował, a smak życia na wsi jest po prostu niesamowity) - ale tak faktycznie to owe damulki celowo w dyngus jechały na wieś, aby chłopcy je polali wodą (bo po prostu w mieście takiej tradycji nie ma).
Haby. Jedną z wielkich frajd mojego dzieciństwa (acz, chyba niezbyt pochwalaną...) było "lotanie na haby", czyli chodzenie po sąsiadach i podbieranie im z ich ogródków co lepszych owoców i warzyw. Oczywiście najlepiej było, kiedy było nas więcej - więcej stresu i adrenaliny wyzwalało w Nas niesamowite uczucia, które pamięta się do dziś. Muszę jednak podkreślić, że podwędzało się nie aż do upadłego, byle nakraść, ale tyle, aby się najeść - sam "smak" podkradania się wystarczał i rekompensował nawet nieudane próby. Technicznie wyglądało to tak, że zbieraliśmy się w kilka-kilkanaście osób (zazwyczaj chłopaki) i zastanawialiśmy się, na co mamy ochotę i gdzie moglibyśmy iść na haby. Po obraniu celu zazwyczaj czekaliśmy do popołudnia lub wieczoru (chociaż w dzień też się zdarzało) i wtedy przystępowaliśmy do ataku. Największą frajdę miał pierwszy i ostatni (pierwszy, bo wchodził i badał teren, ostatni, bo wszyscy już czekali z owocami i krzykami w podskokach uciekali z "miejsca zbrodni"). Bywało, że na "bezczelniaka" też wchodziliśmy, np. obsiadaliśmy drzewo czereśniowe i spokojnie spożywaliśmy produkty z "nie swojego podwórka". Habiło się słoneczniki, marchewki, ale najczęściej jednak śliwki, jabłka (które niedojrzałe nazywaliśmy "gogołami"), gruszki, wiśnie, czereśnie, maliny, porzeczki, agrest (który nazywamy "wieprzkami"). Sprawy nabierały szczególnego tempa, jak właściciel się zorientował, że jego spiżarnia w tym roku pomieści o kilka słoików z kompotem mniej...wtedy niejedne portki podarliśmy o gwoździe i sztachetki płotu a i niejedno ucho potem swędziało. Były i takie wypadki, że koledzy tak się obżarli na czereśniach, że zejść z drzewa nie umieli.
Kryjówka i podchody. Kryjówka po polsku nazywa się "chowanym" i chyba zasady tej zabawy są znane wszystkim. Podchody jednak były inne. Dzieliło się na dwie grupy: jedna szukająca, jedna uciekająca, która robiła strzałki szukającym. Oczywiście uciekająca miała kilkuminutową przewagę. Najlepiej grało się w kryjówkę i podchody po południu i pod wieczór. Budowaliśmy także tamy na pobliskiej rzeczce, graliśmy razem w karty, mieliśmy swoje bandy, dziesiątki rozrywek, potrafiliśmy dosłownie zrobić coś z niczego i zająć się sobą. Często graliśmy w palanta (odmianę baseballa), paletki, piłkę, w "dwa ognie", skakaliśmy przez gumę, robiliśmy łuki i strzelaliśmy z trzcin. Z rodzicami chodziliśmy na raki.
Mieliśmy autentyczne szałasy, dziuple i bazy, w których się spotykaliśmy. Ileż to trudu włożyliśmy, aby zrobić sobie domek na drzewie, a potem odprawialiśmy tam urodziny, graliśmy w różne gry. Największym naszym osiągnięciem była budowa podziemnego bunkru w kształcie litery "L". Był on tak świetnie zamaskowany, że ludzie chodzili po nim, nie mając bladego pojęcia o jego istnieniu. Najpierw wykopaliśmy dziurę odpowiednio głęboką i szeroką (w miejscu, gdzie nie groziło to zawaleniem). Potem ścięliśmy drzewa, które posłużyły nam za konstrukcję dachu (był idealnie zrównany z gruntem) poustawialiśmy je jeden przy drugim, jeśli się nie mylę, przykrywaliśmy to folią, na której potem ułożyliśmy wycięte kampy traw a na to przykryliśmy ściółką, która niczym nie różniła się od otaczającego terenu. Właz był zrobiony z kraty, które również była zamaskowana. Niektórzy jak palili papierosy to jeszcze się ciągle rozglądali dookoła ze strachu, czy mama nie idzie (a dzisiaj narkotyki są na porządku dziennym)
Dzisiejsza młodzież i dzieci nie posiada nawet 10 % tej finezji, polotu i tradycji, którą mieliśmy my. Stoją jak ćwoki (po śląsku "łowsibrzynk") z telefonami komórkowymi, przy czym ich wiedza na temat świata wcale nie rośnie od tych telefonów. Rozejdą się do domu, do swoich komputerów i na tym kończy się ich inwencja twórcza.
Kiedy byłem jeszcze bardzo młody, żyło wielu ludzi, którzy opowiadali różne ciekawe historie, np. miejscem naszych spotkań była "pajączkowa górka", gdzie w lato kombinowaliśmy co robić dalej, a w zimie zjeżdżaliśmy na sankach albo na tyłkach. Należała ona do takiego dziadka, Pana Pająka - zawsze jak jechał na swoim rowerze (a byłem wtedy mały) - wołaliśmy wtedy do niego "Pajuncek, zagwizdejcie" - i Pajączek gwizdał na palcach.
Szkoda, że ten stary świat umiera bezpowrotnie. Nikt już nie kultywuje i nie wspomina starych tradycji. Jakże jednak się cieszę, że jest ktoś, kto to pamięta i wspomina chwile do końca życia niezapomniane. Tym kimś, jestem co najmniej ja. Moim drugim, największym marzeniem jest, aby zbudować kiedyś ogromne centrum lecznictwa naturalnego w Boronowie - sprowadzić najznakomitszych lekarzy terapii naturalnych i konwencjonalnych również i dać szansę ludziom cierpiącym na różne schorzenia. Ale to by wymagało gigantycznych pieniędzy. Więc sądzę, że pozostanie to w sferze moich marzeń o
lepszym świecie.
JAK ROZPOZNAĆ PRAWDZIWEGO ŚLĄZAKA
Uazió Pónbóczek po Niebie i tak som do siebie uozprawiou, że mu się mierznie samymu w tym raju. Uo roz wpod na pomys, co by sie kamerata jakiego ulepić. I tak lepjó i lepjó jednego za drugim. Ale niyftóre ludzie to mu się niy udały. Te, co się udały, wciepowou przed Brynica. Te szpotlawe, koślawe i popsute za Brynica (do Sosnowca). I tak powstały Ślązoki i Gorole.
Co prawda ten dowcip (po śląsku: wic) tylko humorystycznie ujmuje zasadnicze różnice pomiędzy kulturowością Ślązaków i Polaków. Chciałbym jednak zaznaczyć, jak rysują się fakty i i prawda na temat śląskości i polskości - również w mojej miejscowości. A już szczególnie
ścina się we mnie krew, jak nie-ślązak, którego rodzice mieszkają tutaj 20-30 lat, bez tradycji śląskich i bez śląskiej mentalności mówi o sobie, że jest Ślązakiem i to tylko dlatego, że próbuje mówić gwarą.
Śląskość tkwi w głowie a nie w gębie! Nie chciałbym jednak, aby mnie źle zrozumiano i odebrano to tak, że jedna nacja jest lepsza od drugiej albo na odwrót - po prostu jest inna. A znam tylu wspaniałych i dobrych Polaków, że jedyne, co przychodzi mi do głowy to stwierdzenie, że mądrość, dobroć i poprawność nie ma konkretnego miejsca. Dlatego ludzie, którzy ww cechy posiadają obronią siebie z obojętnie jakiego miejsca na ziemi pochodzą.
Aż we mnie
kipi, kiedy ktoś, kto uznaje siebie za Ślązaka mówi, że głosował na komunistów, albo że popierał partię, która całym swoim istnieniem, programem, zaprzecza śląskości. Weźmy taki przykład z ostatnich wyborów 2005 do parlamentu. Honorowa Ślązaczka startuje z listy partii, której olbrzymia większość członków i program tej partii jest
dokładnie odwrotny od tego, w jakim podąża Śląsk. ŻENADA!
Albo ja jestem taki tępy albo mi to wytłumaczcie, jaką logiką kieruje się "honorowa ślązaczka", a więc osoba, która w nader szczególny sposób powinna bronić honoru i tradycji śląskich, zapisując się na fotel senatora z listy Platformy Obywatelskiej!!!???
Przecież Śląskość to uczciwość, czystość, tradycje rodzinne, rodzina (familyjo), wiara chrześcijańska-katolicka, ciężka praca, radość życia, NIE-cwaniakowanie i wierność tym zasadom!
A owa Pani Senator zapisała się do partii, która przeciwstawia się dokładnie odwrotnie tym zasadom! Wstyd i hańba!
Albo już zupełnie zwariowałem!
Śląski reżyser, który dawniej na łamach Dziennika Zachodniego bronił śląskich tradycji, pisał prawdę na temat komunistów i aż jego artykuły chciało się czytać, ponieważ były przesiąknięte prawdą. Człowiek, który posiada autorytet u wielu Ślązaków - nagle w starczym wieku zmienia swoje poglądy i przenosi się do gazety o zupełnie odwrotnych poglądach i spojrzeniu na świat - przenosi się do tych, których kiedyś krytykował, a którzy to na krytykę w pełni zasługiwali!
ZDRADA! Człowiek, który jeszcze dwa lata temu był Ślązakiem - teraz jest kretem, podkopującym wartości, których powinien bronić.
Co się z tymi ludźmi dzieje, że na stare lata zamiast umacniać swoje poglądy i rozsiewać prawość i porządek dookoła - odbija im jakby byli zupełnie zanarkotyzowani - pieniędzmi? władzą? swoimi 5 minutami sławy?.
Dlatego też chciałbym, abyście mogli wszyscy rozpoznać prawdziwego ślązaka - za pomocą zdefiniowanych przeze mnie cech - oczywiście one są wypisane krótko i zwięźle, co nie oznacza, że śląskość na tym się kończy - ona dopiero się tutaj zaczyna.
Wartości, które powinien pielęgnować każdy szanujący się Ślązak:
-
Prawdziwy Ślązak nigdy nie głosował na zło! A więc
nigdy nie był komunistą, sprzeciwiał się terrorowi, wściekłym hasłom typu "liberalizacja wszystkiego".
[chodzi o liberalizm moralny i życiowy, nie rynkowy, którego
pewne formy są dobre]
-
Prawdziwy Ślązak nigdy nie zagłosował na prezydenta, który wywodził się z systemu zła i gnębienia ludzi i który Polskę zepchnął daleko w tył za krajami rozwijającymi się i de facto był nieoficjalnym szefem mafii.
-
Pielęgnuj język Śląski - zamiast mieszać polski i śląski - mów albo po polsku - albo po śląsku.
-
Ślązak jest [powinien być] uczynny i tolerancyjny - nawet jeśli ktoś ma odmienne poglądy na różne sprawy - co nie oznacza, że ślązak może biernie przyglądać się niemoralnym postawom (np. bezmyślna akceptacja homoseksualizmu, aborcji)
-
Jeśli chcesz być prawdziwym Ślązakiem i odróżniać się do przeciętnego gospodarstwa polskiego - musisz jedynie robić to, co robiłeś dotychczas, czyli utrzymywać czystość obejścia, schludność i estetykę swojego domostwa i podwórka.
-
Opowiadać się za sprawiedliwością i solidaryzować się z ludzką krzywdą.
-
Prawdziwy Ślązak jeśli wykonywał ważne prace - zawsze bacznie dokładał starań, by były one wykonane bezpiecznie i funkcjonalnie. A nigdy zaś "po hadziajsku" albo jak "śpiterloki".
Śpiterlok, hadziaj - flejtuch, nieroba, człowiek, który zawsze jak głupia gęś powtarza "jakoś się to uda", "byle by było" (hadziaje zawsze mieli krzywe płoty, krzywe mury, zrobione "byle jak" - pierwotnie słowo "hadziaj" oznaczało ludzi z Kresów, którzy sprowadzili się na Śląsk).
-
Ślązacy NIGDY nie byli brutalni! Dlatego też w statystykach kryminalnych relatywnie rzadko przy brutalnych mordach, gwałtach bądź innych odrażających czynach widać śląskie nazwiska czy w ogóle ślązaków. (jedynie wyjątkiem są sytuacje, kiedy ślązak skrzyżowany jest z polskimi genami, wtedy już ta reguła rzadziej obowiązuje). Kiedy zaś geny sterujące zachowaniem człowieka pochodzą z tradycji śląskich, prawdopodobieństwo zwyrodnialca jest dużo mniejsze. To dlatego właśnie najwięksi mordercy nie pochodzą ze śląska. Znamy przecież z telewizji "wampira z Bytowa", "wampira z Sosnowca" - jedynym relacjonowanym mi seryjnym mordercą, który przed kamerami mówił po śląsku był bodajże morderca z Piekar Śl. albo z Miechowic (już nie pamiętam dokładnie) - jednak jego nazwisko mogło być zarówno polskie jak i śląskie. Chciałbym kiedyś rozpocząć badania socjologiczne nad tymi sprawami i dowiedzieć się, jaki procentowy udział mieli w największych zbrodniach Polski - Ślązacy. Byłoby to ciekawe, gdyż moim zdaniem byłoby nader wielką sprawiedliwością pokazać, że bandytyzm na śląsku nie tylko, że nie był rozwijany w śląskich głowach - ale że największe zbrodnie dokonali lub nimi sterowali ludzie z zewnątrz, którzy znaleźli podatny grunt na dokonywanie przestępstw. Takie badania powinny również objąć: Górali, Kaszubów, Polaków, Kresowiaków.
-
Przywłaszczanie cudzej własności. Jeszcze ciekawszą obserwacją, która potwierdza śląskie wartości moralne jest
brak zawiści wobec drugiego człowieka, takiej zawiści, która wypala i niszczy wszystko dookoła. Z tego właśnie powodu przeciętny ślązak nie odczuwa wściekłej potrzeby podążania za modą tylko po to, aby komuś się przypodobać. Bardzo wielu ludzi nie-ślązaków przywłaszcza sobie mienie drugiego człowieka. Ta cecha również dotyczy ślązaków. Różnica jednak polega na tym, że w
każdym przypadku, który przebadałem (empirycznie), a który to człowiek spełniał niemal wszystkie powyższe cechy prawdziwego ślązaka, ZAWSZE okazywało się, że jakąkolwiek rzecz odnajdywałem nie zarobioną przez ślązaka (np. jakieś mechanizmy, silniki, drobne przedmioty, itp., ) to historia danej rzeczy (dobra materialnego) wskazywała, że taka rzecz miała np. pójść do likwidacji, na złom, bądź była w nadwyżce danego zakładu pracy (mówimy bowiem tutaj jedynie o przypadkach posiadania rzeczy z zakładów pracy) bądź też została osobiście wyremontowana przez posiadacza. Natomiast w przypadku wielu nie-ślązaków dość często były to rzeczy (dobra), dzięki którym funkcjonowały zakłady pracy a przywłaszczenie danego dobra dotykało wielu ludzi, bardzo często też chodziło o zarobienie pieniędzy a nie o stworzenie czegoś moralnego. Najczęściej te różnice widać w
codziennych wiadomościach w Polsce. Niemal wszędzie, gdzie tylko są zainstalowani Polacy istnieją jakieś przekręty, złodziejstwo, afera, przemyt, kradzieże i niemal same negatywne zjawiska - dołączając do tego pijaństwo, awanturnictwo i bezmyślność.
Podsumowując: jeśli chcesz być prawdziwym ślązakiem a nadarzy Ci się okazja posiadania nie-swojej rzeczy (bądź innego dobra) nigdy nie sugeruj się chciwością i zazdrością i zawsze zorientuj się jak dana rzecz funkcjonuje w otoczeniu (czy np. jest potrzebna czy też nieczynna bądź przeznaczona do wyłączenia z obiegu) - znane przecież jest powiedzenie "chytry traci dwa razy".
Każdy naród, który chce, aby jego wartości uznawano za słuszne i prawdziwe. Jednak jedna z 12 prawd o prawdzie mówi, że "prawdy nie można komuś podarować" - co znaczy, że do prawdy każdy musi dojrzeć wewnętrznie sam. Polacy dość butnie i z pogardą odnoszą się do narodowości tworzących Polskę (oczywiście to generalizacja i uogólnienie). Pozostałe narodowości (górale, kaszubi, ślązacy) dość butnie i nieprzychylnie odnoszą się do tego sposobu obchodzenia się z Naszą kulturowością. Obydwie postawy to postawy błędne, ponieważ tylko człowiek/naród który chce aby jego postawa została zauważona musi spełnić kilka podstawowych zasad, takich jak wyciąganie pomocnej dłoni do innej narodowości czy kultury, jak NIE-zamykanie się na wszystko inne tylko dlatego, że uważamy to za głupie bądź mniej warte uwagi od własnej kultury. Niestety, taka postawa jest dominująca również u Ślązaków - zamykanie się na wszystko inne, co nie pasuje do światopoglądu Ślązaka. Zamiast więc korzystać z przebojowości Polaków i ich inwencji to My się "obrażamy" i zamykamy jak w skorupce ślimaka. Bierzmy więc to, co jest dobre - odrzućmy to, co złe. Pamiętajmy więc słowa wielu światłych ludzi, którzy z
uporem maniaka od tysięcy lat powtarzają Nam to samo, tyle że w innych wersjach:
nie gardź innymi a nie będziesz pogardzany.

Ściągnij moją książkę
pobierz >>>
|